Pewnie siedzisz opatulona kocem lub prześcieradłem. Może przewracasz się na polówce albo próbujesz rozprostować nogi na karimacie. Tym razem nie liczysz owiec. Liczysz krople, które leniwie kapią do wężyka kroplówki. Może właśnie siedzisz na krześle, trzymając na rękach najcenniejsze, co masz. Wsłuchujesz się w niespokojny oddech, gotowa natychmiast zainterweniować na każde kaszlnięcie, wciągnięcie gluta, ruch rączką. Mamo ze szpitala, jutro będzie lepiej. Będzie, bo musi. A jeśli nie, pojutrze już na pewno albo kiedyś. Byle jakoś do rana. Mamo siedząca teraz na moim miejscu przy łóżeczku, w którym wcześniej spało moje dziecko, sercem jestem z Tobą.

Szpitalna codzienność, gdy dziecko jest chore…

Poranek w szpitalu zaczyna się krokami pielęgniarki. O, zaraz coś będzie, myślisz, gdy tylko je usłyszysz. Pora na pomiar temperatury, inhalację albo leki. Posiłki dzielą dzień na trzy części. Nie można wychodzić z sali, więc regularnie wyglądasz przez okno, aby zmienić na sekundę punkt widzenia. Drzewa jak drzewa, droga jak droga, samochody jak samochody. Słońce pokonuje codziennie tę samą ścieżkę. Jesteś tu. Jesteś tu ciałem. Skłębione myśli, niczym ciemne chmury, rzucają cień na wszystko, co robisz. Im bardziej się martwisz, tym szerzej uśmiechasz, bo tak trzeba. Nie można pokazać. Tobie jest trudno, dziecku jeszcze bardziej.

Pierwszy kryzys zażegnany, już wiesz, że wszystko idzie ku dobremu. Kamień z serca. Gorączka w końcu spada, choć w domu bałaś się, że temperatura nie przestanie rosnąć, gdy zadowolony z siebie termometr spełnił swoje zadanie i zapikał czterdzieści stopni. Próbowałaś obniżyć temperaturę – leki przeciwgorączkowe, antybiotyk, wszystko lądowało na tym skrawku podłogi, który akurat się napatoczył. Chłodne okłady działały tylko na chwilę. Woda, soczek, herbata, podłoga. Woda, soczek, herbata, podłoga. Łyżeczką, szklaneczką, słomeczką. Wszystko na nic. Dziecko przelewa się przez ręce. Pakowanie.

Dzień dobry, szpital. W obcym miejscu wszystko jest inaczej. Próbujesz się jakoś zorganizować. Stworzyć dom tymczasowy na waszych trzech metrach. Pod łóżkiem stawiasz prowizoryczną szafę na kółkach czyli torbę podróżną. Ulubione gry i zabawki są w szafkach, na szafkach, w łóżeczku. Na szafce woda, chustki, szklanka i multum rzeczy postawionych “na chwilę”. Prawie jak w domu. Otrzymujecie zaproszenie do zabiegowego. Zapadnięte żyłki nie chcą wypluć choćby kropli krwi do badań. Dziecko ma oczy pełne łez. Ty nie możesz. Jesteś dzielna – powtarzasz jej, a w duchu też i sobie.

Po tym, jak oporządziłaś waszą przestrzeń, zostało jeszcze wpasować się w szpitalny rytm dnia. Po nawodnieniu i unormowaniu temperatury Twoje dziecko zaczyna w końcu przypominać siebie – czyli małe, latające żywe srebro. Między podawaniem leków, oklepywaniem, bąblowaniem (gimnastyka oddechowa), inhalacjami trzeba jakoś wypełnić czas. Zabawki szybko się nudzą. Wrzucasz więc 2 zł do telewizora. Leci kroplówka, a dziecko nie może usiedzieć – wrzucasz 2 zł. Chcesz iść siku? Wrzucasz 2 zł. Chcesz zadzwonić do domu? Wrzucasz 2 zł. Skończyły Ci się pomysły na zabawę? Wrzucasz 2 zł. Zastanawiasz się, jak bardzo mało to wychowawcze, po czym znów wrzucasz 2 zł. I czekasz, aż przyjedzie ktokolwiek

Przyjedzie i będzie do Ciebie mówić. Nie musi przywozić Ci kilograma mandarynek i banana. Nie chodzi o ten widelec, o którym zapomniałaś, zorganizowałaś sobie. Chodzi o to, aby przyjechał ktoś i zmącił swoją obecnością te długie godziny. Powiedział choćby dziesiąty raz to samo. Choćby nawet miał nic nie mówić, żeby po prostu był i przedzielił wam jakoś tę wieczność. Byle do wieczora.

Rozkładasz polówkę lub fotel. Kładziesz się z wdzięcznością. Ręka błądzi między szczebelkami łóżeczka w poszukiwaniu jej włosów. Możesz je pogłaskać. Prawie jakbyście spały razem. Oczy Ci się zamykają, ale boisz się spać. Boisz się, że zaśniesz i nie zauważysz, że coś będzie się działo. Uśniesz jak kamień i nic Cię nie dobudzi. Postanawiasz tak “spać, nie spać”, ostatecznie przegrywasz i zasypiasz jak zabita, trzymając przez szczebelki ciepłą, małą rączkę. Ostatnie dni nie skąpiły Wam stresu. Ktoś wyłącza Ci ten guzik za głową, myśli się pauzują, opadasz bez sił, jakby ktoś wyjął z Ciebie stelaż. Ona też. Zasypia umęczona. Niech chociaż dobre sny zaproszą ją do tańca. Masz nadzieję.

Przychodzi dzień, w którym uznają, że możecie iść do domu. Po wszystkich formalnościach bierzesz dziecko pod pachę i wychodzisz jak na skrzydłach. Byle do domu. Byle do tej nudnej normalności. Do spania razem. Do swoich kilku metrów. Nawet na tę stertę do prasowania patrzysz z wdzięcznością. Na rozsypane zabawki, którymi się bawi. Na te cholerne niesparowane skarpety i swoją znienawidzoną podłogę z kołem wytartym przez obrotowe krzesło. Dziękujesz w sercu, że możecie tu być. I nawet w myślach sobie przyklękasz, choć normalnie nigdy tego nie robisz. W Wasz dom znów wstępuje zdrowie, a za nim ulga i radość. Najgorsze dawno za Wami. Teraz już będzie dobrze.

Udostępnij