Mówią o nas – nadwrażliwi emocjonalnie, nietykalscy, nieprzystosowani. Trzeba być twardym, a nie miękkim, a życie to nie bajka – nie głaszcze cię po jajkach – my to wszystko znamy, ale to na nic, bo po prostu już tak mamy, że niewiele potrzeba, aby w środku rozerwało nas na strzępki.
Czasem wystarczy jedno głupie słowo, aby aktywować proces rozpadania i szlag trafia ten cały wewnętrzny porządek. Drzwi szaf otwierają się z impetem, a na podłogach ponownie kotłuje się wszystko, co ostatnio udało się uprać, wyprasować i poskładać w kosteczkę. Umiemy to na pamięć, więc powinniśmy się przyzwyczaić. Powinniśmy.
My, nadwrażliwi emocjonalnie, powtarzamy sobie jak mantrę, że nie będziemy się przejmować, po czym przejmujemy się wszystkim i jest ten sam znajomy ból, rozgoryczenie, natrętne myśli, które nie sposób odgonić.
Chłodny dystans przychodzi z czasem
Kiedyś miałam potrzebę udowadniania innym, że coś umiem, potrafię, ze wszystkim sobie poradzę. Funkcjonowałam w ciągłym poczuciu, że coś muszę. Tak muszę, że aż chcę i z reguły pięłam się do tych wyznaczonych celów, tylko czy to mnie tak naprawdę uszczęśliwiało? A może przeciwnie? Choć na zewnątrz zawsze było ok, w środku hulały sobie na zmianę burze z gradobiciem. Robiłam tak i robiłam, aż w końcu powiedziałam sobie – koniec. Koniec zabawy w panią idealną, mam tego dość po samą kokardę.
Odnalezienie wewnętrznego spokoju nie było łatwe. Pracowałam nad tym dobre kilka lat, aby dziś stanąć na nogi i powiedzieć sobie, że wcale nie muszę przekonywać wszystkich wokół o własnej wartości. Ocena wystawiona przez ludzi, którzy tak naprawdę pojawiają się w moim życiu tylko na chwilę, myśląc że mnie znają, kompletnie nie ma dla mnie znaczenia, a jak to głoszą popularne memy, najwięcej do powiedzenia mają ci, którzy znają nas najmniej. Za długo pracowałam nad sobą, aby zatruwać sobie myślenie osobami, które czują się lepiej, gdy dokopią innym. Można w nieskończoność dążyć do ideału, a zawsze będzie źle, bo jeśli ktoś chce w tobie zobaczyć to, co chce, zobaczy to niezależnie od tego, co będziesz mówić i robić.
Panie i panowie, przed państwem rozczarowania
Nie szukam przyjaźni na siłę. Nie walczę o to, aby wszyscy ludzie zostawali w moim życiu na wieki. Zazwyczaj, jeśli ktoś zostaje w nim na dłużej, od razu nadaje ze mną na jednej fali. Ostatecznie grono moich przyjaciół zwykle bywa wąskie, bo taki typ jak ja tak już ma, że nie lubi się uzewnętrzniać. Na ekshibicjonizm pozwalam sobie tylko na blogu. To moje miejsce w tej przestrzeni, w którym mogę pozbierać myśli bez presji czasu i nadać im kształt. Dystans pomaga wyeliminować popadanie w skrajności i tym samym liczne rozczarowania, a rozczarowania nie są wskazane, bo każde takie zawirowanie narusza mój wewnętrzny porządek świata.
Mogłabym mieć pretensje o to, że z narodzinami nie dostałam w pakiecie tych wszystkich cech, które ułatwiają życie. W zamian przypadło mi dużo barier do pokonania, aby móc zacząć chociaż od zera, a nie od minus nieskończoność. Cieszyć się życiem musiałam się nauczyć. Po kilkunastu latach narzekania zebrałam wszystkie swoje zgubione cząstki i złożyłam w jeden wielki przewodnik survivalowy. To zasady, których się trzymam. Dzięki nim czuję się bezpiecznie.
Po pierwsze – nie dręczę się rzeczami, na które nie mam wpływu. Nie rozpamiętuję, że mogłam zrobić to czy tamto lub powiedzieć coś całkiem innego. Staram się zamykać ten rozdział, bo nie chcę tracić energii. Nie jestem don Kichotem, aby walczyć z wiatrakami. Jedne rzeczy można zmienić, innych nie.
Cieszę się wszystkim, co do tej pory się udało. Jestem dumna. Ze wszystkich rzeczy bez wyjątku – tych mniejszych i większych. Udało mi się wiele rzeczy, z których jestem zadowolona, choć w obecnych czasach nie mieszczą się one w ogólnie przyjętej definicji sukcesu, a jednak te przyziemności dla mnie nim są. Mam świetną rodzinę, w miarę fajny zawód i w miarę stałą pracą. Do tego całe mnóstwo pasji i nie zmieniłabym ani jednej rzeczy, choć niektóre wydarzyły się z przypadku i nie piszę tutaj o rodzinie :-). Wierzę, że zawsze zwycięża dobre, nawet jeśli kiedyś coś poszło nie po mojej myśli, to w gruncie rzeczy ostateczny wynik jest na plus. Nauka nowych rzeczy sprawia mi radość, nie stawiam sobie ograniczeń. Częściowo dzięki bieganiu zyskałam pewność, że… mogę wszystko. Gdy w chwili słabości przemknie myśl – o nie, to nie wyjdzie – wtedy nie wychodzi. Dlatego programuję głowę na to, że uda się zawsze, bo dlaczego miałoby być inaczej?
Nie porównuję się z innymi – to kolejna zasada, której się trzymam. Jak głosi najwspanialszy tekst ever czyli Desiderata, zawsze znajdą się ludzie, którzy są w czymś lepsi lub gorsi ode mnie, a porównywanie przyniesie najwyżej zgorzknienie lub próżność. Najważniejsze to zdawać sobie sprawę ze swoich słabych i mocnych stron. Traktuję innych tak, jak sama chciałabym być traktowana. Nie oceniam nikogo przez pryzmat wykształcenia, ubrania, jednej rozmowy. W sumie to wcale nie oceniam. Gdyby przyrównać człowieka do książki w księgarni, którą ktoś obraca w rękach, na pierwszy rzut oka widać jedynie tytuł, okładkę, czasem ktoś zajrzy do środka i przeczyta z trzy wyrwane z kontekstu zdania. To wszystko. To za mało, aby kogoś polubić, pokochać czy znienawidzić. Każdy z nas jest długą, wielowątkową opowieścią.
Nie przestaję marzyć. Nie przestaję kreślić swoich wielkich planów, choć czasem muszę coś przełożyć na bliżej nieokreśloną przyszłość. To jest coś jak schowany pod poduszką cukierek. Czasem rozwijam papierek i z uśmiechem na ustach upewniam się, że wciąż tam jest, a potem wracam na ziemię, bo tu też jest pięknie.