W lutym było tak pięknie. Im bardziej wchodzę do szafy, wciskając kończyny w jej zagadkowe czeluści, tym bardziej dochodzę do wniosku, że prędzej jakiś potwór odgryzie mi rękę niż wydostanę coś sensownego. Spodnie ledwo się dopinają, bluzki jakby skurczone. W sukienkach wyglądam jak hipopotam w balecie. W lutym było tak pięknie. Było. Stanęłam na środku pokoju niczym w samym centrum jakiejś materiałowej postapokalipsy. Moje życie takie już jest. Jak gumka od majtek. Można ją naciągać i naciągać, ale gdy się puści, wszystko wraca do stanu sprzed. Tak też jest z tym odchudzaniem.
Nowy rok to czas nowych postanowień. Ja mam co roku jedno, które nie jest ani trochę oryginalne. Jak połowa damskiej populacji, zamierzam schudnąć. Droga jest kręta i długa. Trwa ok. 5 lat. W lutym mogłam pochwalić się straconymi, uwaga, 30 kilogramami. Niestety już wtedy zostało mi jeszcze 8 kg do celu, a że coś się we mnie wypaliło, ta ósemka “na później” zdążyła się sklonować. Oczywiście nowy rok i ponowny start moich zmagań z nadprogramowymi kilogramami to przypadkowa zbieżność, i tak było to nieuniknione. Być może bitwę przegrałam, ale z wojny wyjdę zwycięsko.
Bardzo często, gdy się odchudzam, zostaję zasypana różnymi poradami. Każdą z nich kiedyś wdrożyłam i efekty były mizerne. Próbowałam różnych diet, a także zmiany szkodliwych nawyków. Gdyby to wszystko było takie proste, wokół mielibyśmy samych szczupłych ludzi. Jednak nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie dorzucali swoich trzech groszy. Tym oto sposobem powstała lista zdań, które usłyszy każdy tłuścioch na diecie.
Po co się tak katujesz, po prostu…
Jedz często, a mało.
Wiem, że większość dietetyków to poleca, a ja w takim systemie chudnę 2-3 kg i koniec. Pięć posiłków to naprawdę dużo – czułam się przejedzona. Dodatkowo przygotowanie ich wszystkich na kolejny dzień zajmowało za dużo czasu, nadchodził późny wieczór i o ćwiczeniach nie było mowy. Oczywiście, gdyby to działało, byłabym skłonna jeść i 10 razy dziennie po dwa kęsy… jednak nie działało.
Nie jedz kolacji. Nie jedz po 18.00. I tyle wystarczy.
Tak się składa, że od wielu lat nie jem kolacji, bo po obiedzie po prostu nie jestem głodna. Wyjątkiem są dni, kiedy mam w pracy nocną zmianę – wtedy mój organizm domaga się dodatkowego, wieczornego posiłku. Jak widać, nie ma to wpływu na moją wagę. To za mało, aby schudnąć. Właściwie to nie powinno się jeść 4 godziny przed snem, więc jeśli ktoś jest wariatem, który chodzi spać o 2.00, może zjeść o 22.00. Próbowałam, nie jadłam po 18.00. I nic.
Nie jedz chleba, ziemniaków, makaronu, a zobaczysz jak waga poleci.
Nie wiem jak inni, ale do życia potrzebuję czegoś więcej niż kawałka mięsa i sałaty. Całkowita eliminacja tych składników być może zagwarantuje szybki spadek wagi, ale co później? Wymieniłam chleb i makaron na ciemny ponad roku temu. W zasadzie chleb jem tylko w pracy, bo tak łatwiej i jego ilości nie są zatrważające – raptem 2 – 3 kromki średnio co drugi dzień. Ziemniaki jem, ale nie codziennie. Efektów większych brak.
Nie podjadaj między posiłkami i nie jedz słodyczy, a schudniesz.
Być może są osoby, którym to wystarczyło, mi niestety nie. Gdy nie podjadam i nie jem słodyczy to po prostu nie tyję w zawrotnym tempie, a jedynie powoli… To nie sprzyja motywacji, aby nie jeść w ogóle słodyczy.
Wykup sobie prawdziwą dietę, a schudniesz.
Miałam kupne diety, których przestrzegałam, ale schudłam raptem 2-3 kg przez 2 miesiące, więc się poddałam. Na dłuższą metę za dużo zachodu. Zakupy pod dietę, czasem w jadłospisie były produkty, za którymi chodziłam 20 minut po markecie. Potem przygotowanie tego wszystkiego w pudełeczka na kolejny dzień. Życie toczy się wokół zakupów i stania przy kuchni. Jeśli robisz normalny obiad dla rodziny to zawsze jesteś w stanie wymyślić coś z produktów, które masz już w domu, jeśli z jakiegoś powodu nie masz czasu skoczyć do sklepu. W przypadku diety jest sztywny jadłospis, co zabierało czas. Gdybym tylko chudła na tych dietach chociaż 1 kg tygodniowo przez pierwsze 3 miesiące (później może być wolniej), pewnie nie poddałabym się tak szybko. Jednak gdy po 3 tygodniach okazuje się, że na minusie mam może 1 kg to entuzjazm spada i trzeba przyznać, że korzyści są niewielkie w stosunku do wysiłków i może lepiej ten czas poświęcić na rower.
MŻ i WR! Stosuję to od lat i nigdy nie miałam problemów z wagą.
Serio? Zazdroszczę. Na mnie to nie działa spektakularnie. Nawet, gdy biegałam kilka razy w tygodniu, schudłam kilka kilogramów i koniec. Na jakiś czas zamieniłam pociąg na rower do pracy. Ruch pomógł, owszem, ale czy przy pilnowaniu się z jedzeniem i codziennej dawce ruchu nie powinno się schudnąć trochę więcej niż kilka kilogramów rocznie? Niesamowicie demotywujące.
A może masz problemy hormonalne?
Idź do lekarza, zrób badania. Pytanie i rozwiązanie w jednym. Żyjemy w czasach, kiedy prawie każdy ma problemy hormonalne, tylko czy to coś zmienia? Nawet jeśli ktoś ma problemy hormonalne, nie istnieją cudowne tabletki na redukcję tych “hormonalnych” kilogramów.
—-
Wszystkie te zdania usłyszałam co najmniej kilkukrotnie. Zazwyczaj wygłaszają je osoby, które nie mają tendencji do tycia. Mówię oczywiście o tendencji do tycia powyżej 15 kg w zawrotnym tempie, bo to jest problem, a nie przybieranie 5 kg po zimie.
My, size plus, mamy przerobione to wszystko po dziesięć razy na pięć sposobów. Temat redukcji wagi znamy od podszewki. Po prostu czasem tak jest, że nie na wszystkich działa wszystko. Czasem schudnąć nie można. Bywa, że ujemny bilans kaloryczny to za mało. Bywa, że przemiana materii spada niemal do zera i nie ma to nic wspólnego z odwiedzaniem toalety i zaparciami. Przemiana materii w kontekście odchudzania to coś całkiem innego – dotyczy procesów biochemicznych. Nie wiem jak wy, ale mi czasem brakuje pomysłu, co odpowiedzieć. Ludzie nie dopuszczają do siebie opcji, że można trzymać się tych zasad i nie schudnąć, a tak jest, na co ja i wiele innych osób jesteśmy żywym dowodem. – Konsekwencja i jeszcze raz konsekwencja. – mówią, a mi nie chce się nikogo przekonywać.
Dłuższy czas temu czytałam trochę o dietach IF (intermitten Fasting), w których stosuje się okresowy post, np. dieta 16/8, w której tak trzeba rozplanować posiłki, aby spożywać je wyłącznie w ośmiogodzinnym okienku żywieniowym. Kolejną jest dieta 5:2 – tutaj jemy przez 5 dni zgodnie z zapotrzebowaniem kalorycznym, a w wybrane 2 dni tygodnia robimy sobie post, w trakcie którego zjadamy tylko 500 kcal – można to rozbić na dwa posiłki. Dni te nie mogą być jeden po drugim, oczywiście. Coraz bardziej skłaniam się ku takiemu rozwiązaniu. Byłoby ono zgodne z moim trybem życia i wygodne. Skoro klasyczne sposoby nie działają, to może czas na eksperyment? Ostatecznej decyzji jeszcze nie podjęłam. Pewne jest tylko to, że 1 stycznia rano wyjdę z pracy z przekonaniem jak co roku, że teraz to na pewno się uda.
A może Wy macie jakiś magiczny sposób na schudnięcie?